- Zawołajcie lekarza ! Z Thomasem jest źle !
Wystarczyło
jedno zdanie i wszystko potoczyło się tak szybko. Biegający przejęci lekarze
krzyczący na siebie nawzajem próbując jakoś zadziałać, pielęgniarka wypychająca
mnie z sali i cisza. Nic dobrego zwiastująca cisza. Znowu ogarnął mnie lęk, łzy
znowu pojawiły się na mych policzkach. Poczułam, że ktoś mnie przytula,
ale nie obchodziło mnie wtedy kto to,
wtedy nie istniało nic oprócz strachu, strachu że znowu zostanę sama, że mój
syn umrze i nigdy go nie zobaczę. Same te myśli rozdzierały mnie od środka. To
nie mogło się tak skończyć. Thomas nie może umrzeć tu właśnie teraz w szpitalu
w ogóle nie widząc innego życia poza leczeniem i walki z chorobą. On musi,
zobaczyć że życie to nie tylko cierpienie, ale także radość i szczęście. Tom
powinien umrzeć szczęśliwy otoczony rodziną w domu przy kominku jako staruszek,
a nie teraz, gdy jego życie dopiero się zaczęło. Zrobiłabym wszystko, żeby on
przeżył, mogłabym oddać nawet własne życie dla niego. Bo nie ma większego bólu
jak matki patrzącej na śmierć swojego dziecka. Na początku nie zdawałam sobie z
tego sprawy ale taka była prawda, serce miałam rozerwane na kawałki, wszystkie
cierpienia które czułam dotąd były niczym w porównaniu z tym. Przed oczami
pojawiła mi się mała, biała trumna spuszczana do ciemnego dołu. Ból we mnie
jeszcze bardziej się nasilił, ścisnęłam kogoś za rękę wbijając w nią paznokcie,
przez łzy nie wiedziałam nawet kto to, ale teraz to było jedyna rzecz jaka
trzymała w rzeczywistości, aby nie pogrążyć się w ciemnych myślach, widoku
białej trumienki która cały czas mnie prześladowała…
Nie
wiem ile czasu tak siedziałam, godzinę, pół, pięć ? W tamtej chwili czas nie
miał dla mnie znaczenia, ale w końcu dźwięk trząśniętych drzwi oderwał mnie z
otępienia. Rozejrzałam się wokół i zobaczyłam, że siedzę na kolanach Zayna,
mocno ściskając dłoń Louisa. Puściłam dłoń bruneta i zobaczyłam jak moje
paznokcie zostawiły czerwone półksiężyce na jego dłoni.
-
Przepraszam – szepnęłam cichutko. Oboje spojrzeli na mnie z czerwonymi oczami
widać było, że też płakali.
-
Nic nie szkodzi – powiedział Louis posyłając mi smutny uśmiech, rozmasowując
lekko swoją czerwoną dłoń. Zapanowała cisza między nami. Nie wiedziałam co
powiedzieć, chyba żaden z nich nie wiedział. Siedzieliśmy po prostu
przyglądając się ludziom idącym od czasu do czasu po korytarzu. W pewnej chwili
jednak drzwi z sali Thomasa wyszedł lekarz. Natychmiast zerwałam się na równe
nogi, ale natychmiast tego pożałowałam bo pojawiły mi się mroczki przed oczami.
-
Wszystko okej ? – spytał Zayn łapiąc mnie za ramię.
-
Co z Tomem ? – zapytam lekarza ignorując chłopaka. Doktor spojrzał na nas i po
długiej ciszy w końcu przemówił.
-
Mam dla was złe wieści – na te słowa moje serce zamarło – Thomasa przy życiu
aktualnie przytrzymuje tylko maszyna i …
-
Co ? Ale mówił pan, że mamy więcej czasu.. przecież on dzisiaj ze mną jeszcze
rozmawiał !... – krzyczałam bez sensu, przez łzy.
-
Niestety … - zaczął znowu lekarz.
-
Nie obchodzi mnie to ! Ma pan tam iść go ratować … - ostatnie zdanie było
cichym błaganiem. Gdyby nie podtrzymujący mnie Zayn już dawno bym leżała na podłodze.
-
Jeśli pani chce może się pani pożegnać z synem – zaproponował spokojnym głosem
lekarz.
-
Nie – jęknęłam przez łzy, nie potrafiłabym patrzeć jak jego serce bije po raz
ostatni jak jego małe ciało opuszcza życie.
-
Ewelina on cię potrzebuje tam – zwrócił się do mnie po cichu Zayn – Musisz z
nim być. Nie zostawiaj go samego.
Jego
słowa mnie przekonały wiedziałam, że w tej decydującej chwili nie mogę go
zostawić, to mój syn i muszę być razem do końca, choćby mnie miało to zabić
muszę być razem z nim.
Bez
słowa ruszyłam powoli przez próg. Tom leżał spokojnie na łóżku podłączany do
różnych maszyn. Jego klatka piersiowa unosiła się powoli i opadała w równym
tempie. Wytarłam łzy z policzków i podeszłam do łóżka. Ujęłam malutką, bladą
dłoń chłopczyka w swoje ręce.
-
Thomas, słoneczko musisz walczyć – szepnęłam powoli głaszcząc jego bladą skórę
– Ostatni raz zawalczyć słyszysz ? – łzy poleciały po moich policzkach – zrób
to dla mamy – jęknęłam błagalnie.
-
Nie zostawiaj mnie tu samą, kocham cię tak bardzo cię kocham – mówiłam płacząc
ciągle, dziura w moim sercu była już tak wielka, a cierpiałam jeszcze bardziej
z każdym słowem.
-
Ewelina … - odezwał się Louis przez łzy – Powinniśmy już iść jeśli nie chcesz
być przy …
-
Zostaję – odpowiedziałam. Lekarz kiwną głową do pielęgniarki a ta zaczęła
odłączać Toma. Wiedziałam, że to ostatnie chwile jakie mi z nim zostały.
-
Tom, nie poddawaj się mamusia jest z tobą – mówiłam głaszcząc go po policzku –
Zawsze będę z tobą – gorzkie łzy spływały coraz gęstszym potokiem. Nie
nadążałam już z ścieraniem ich. Ale to się nie liczyło teraz patrzyłam tylko na
mojego syna który był bliski śmierci, mimo że to ja wolałabym być już na jego
miejscu niż patrzeć ja on umiera.
-
Syneczku mama zawsze będzie cię kochać, zawsze – powtarzałam jak mantrę
głaszcząc jego grzywkę zawsze opadającą na oczy. Tak bardzo nie chciałam, żeby
to się teraz skończyło. Cała moja walka wcześniej wszystko poszło na marne, ale
przede wszystkim żal mi było cierpienia przez które Tom musiał przechodzić, a
wszystko to było nie potrzebne ..
-
Doktorze Smith – odezwała się pielęgniarka – To nie możliwe ale serce podjęło
pracę …
Lekarz
po tych słowach pot rzedł do Toma i zbadał go jeszcze raz.
-
Niemożliwe – szepnął do siebie.
-
Siostro proszę wezwać pediatrę i chirurga – zwrócił się kobiety która szybkim
krokiem wszyła z sali.
-
Co się dzieje ? – zapytał Louis wycierając łzy.
-
Serce Thomasa jakimś cudem podjęło pracę, wygląda na to że z niego twardy
zawodnik – powiedział uśmiechając się do nas pokrzepiająco.
-
To znaczy, że będzie żył ?– odezwałam się z nadzieją w głosie.
-
Więcej dokładnie będziemy wiedzieli dopiero po badaniach.
-
Widzisz syneczku wszystko będzie dobrze, będzie dobrze – mówiłam tym razem z
uśmiechem.
-
Siostro proszę przygotować pacjenta do badań – zwrócił się lekarz do
pielęgniarki która właśnie wróciła.
-
Kocham cię – wszeptałam jeszcze i pocałowałam chłopca w czoło po czym wyszliśmy
z chłopcami z sali wyproszeni przez lekarza.
Pierwszy
raz od dawna moim sercu zakwitła nadzieja, na lepsze. Znowu pojawiła się we
mnie wiara, że jednak Bóg gdzieś tam istniej i nie chce odebrać mi jedynego
sensu mojego życia…
Znowu
usiedliśmy w poczekalni, czekając na jakiekolwiek wieści. Wkrótce potem pojawił
się chirurg które wcześniej rozmawiał z doktorem Smithem.
-
Pani Evans, czy rozmawiała już pani z ojcem Toma w sprawie przeszczepu ? – gdy
padło to pytanie nie wiedziałam za bardzo co odpowiedzieć, skinęłam tylko lekko
głową na potwierdzenie – Czas u Toma jest bardzo ważny, musimy wykonać jeszcze
badania na ojcu w sprawie zgodności tkanek. Operacja powinna odbyć się jak
najszybciej.
Po
tych słowach lekarza spojrzałam na Louis, który siedział z tyłu ze spuszczoną
głową, ale wiedziałam że wszystkiemu się przysłuchiwał.
-
Louis ? – szepnęłam, aby na mnie spojrzał. Uniósł swój wzrok i jego niebieskie
oczy napotkały moje wiedziałam, że ciężko jest mu cokolwiek z siebie wydusić.
-
Ja jestem ojcem – odezwał się w końcu wciąż patrząc w moje oczy, jakby znalazł
w nich jakąś siłę do przemówienia. Lekarz zdziwiony przeniósł na bruneta swój
wzrok.
-
W takim razie zapraszam ze mną – oznajmił mężczyzna i ruszył korytarzem. Louis
wstał z plastikowego krzesła w poczekalni i skierował się we wskazanym
kierunku.
-
Lou ! – zawołałam za nim i brunet odwrócił się w moją stronę – Dziękuję –
powiedziałam z uczuciem i wdzięcznością.
-
Nie ma za co – odpowiedział uśmiechając się do mnie pokrzepiająco i poszedł
korytarzem dalej znikając za pobliskim zakrętem.
________________________________________________
Rozdział 6 jestem ciekawa waszych opinii. Tom jak na razie żyje więc mnie zabijać nie musicie ;P
Dziękuję wam też za wszystkie nominacje do Liebster award których stale przebywa, że nie na wszystkie pytania jeszcze nie odpowiedziałam, ale obiecuje, że zrobię to gdy tylko znajdę czas ;D
Przepraszam was też, za wszystkie błędy czy litrówki, wiem że nie potrafię ich wszystkich wychwycić i one się zdążają ale to dlatego że piszę często po nocy i później wychodzi co wychodzi.
Katy227