Przeciągnęłam
się z jękiem starając zmusić się do wstania z ciepłego łóżka. Byłam teraz w
swoim starym pokoju, który tak dobrze znałam przed wyjazdem do Londynu, w
którym przeżyłam tyle pięknych, ale i bolesnych chwil. Złamane serce znowu dało
o sobie znać gdy wspomniałam o Londynie. Wczoraj nie było łatwo wrócić, ale
mama jak zawsze przygarnęła mnie pod swoje ciepłe ramiona otaczając swoją
miłością, której teraz tak bardzo mi brakuje…
-
Mama śniadanie! – zawołał radośnie Tom wchodząc do mojego pokoju, uśmiechnęłam
się gdy za nim pociągnął się zapach świeżo parzonej kawy.
-
No to idziemy, szybko kto pierwszy! – zawołałam i od razu usłyszałam szybkie
kroczki, za którymi podążyłam śmiejąc się.
-
Pierwszy! – zawołał chłopczyk, a ja zwykłym krokiem dołączyłam do niego.
-
Gratuluję – odpowiedziałam całując go w czółko.
-
Ewelina mogłaś się ubrać, albo przynajmniej kapcie założyć – mruknęła z
niezadowoleniem mama, widząc jak stoję na boso w pidżamie.
-
Jeszcze się nie rozpakowałam, a po za tym nie jest tak zimno – mówiłam siadając
obok taty, a Tom od razu wpakował się na moje kolana.
-
Thomas musi wziąć tabletki przed jedzeniem – odezwałam się do mamy gdy
postawiła przede mną kubek z kawą.
-
No to mu je daj – burknął ojciec z nad gazety ponuro.
-
Ja nie widzę może być troszkę trudno – warknęłam w jego stronę, a w kuchni
nastała niezręczna cisza.
-
Nie to miałem… -zaczął przepraszająco, ale mu przerwałam.
-
Ja myślałam, że chociaż wy to będzie mogli zaakceptować gdy tu wrócę, ale jak
wyraźniej się myliłam.
-
Nie kłóćmy się przy Thomasie – odezwała się moja rodzicielka, sprawiając że
wszyscy spojrzeliśmy na mojego synka, który patrzył z wielkimi oczami na nas
nie odzywając się. Wiedziałam że chłopczyk, nie rozumiał większości słów, bo
rozmawialiśmy po polsku, a on do tego języka dopiero się przyzwyczajał, jednak
i tak wyglądał na przestraszonego. Przytuliłam go do swojej piersi znowu
całując w główkę.
-
Gdzie są te leki? – zapytała mama.
-
W walizce na wierzchu – poinformowałam, a ta poszła na górę, aby po chwili
wrócić.
-
W jakich dawkach? – zapytała mama wyciągając z torebki leki.
-
Nie wiem – jęknęłam bezradnie, chowając twarz w dłoniach.
-
Jak to nie wiesz? – zdziwiona usiadła obok mnie.
-
No myślałam, że ty będziesz wiedziała – odpowiedziałam zakłopotana.
-
Ewelina ja jestem tylko pielęgniarką, a te leki są po angielsku nie mogę dać
ich na oko – wyjaśniła spokojnym głosem oglądając pudełka.
-
To kto je dawał mu wcześniej? – odezwał się w końcu tata – Przecież ktoś
musiał.
-
Louis – mruknęłam po cichu.
-
Kto? – zapytał ojciec, a ja głośno westchnęłam.
-
Tom idź się pobawić do pokoju – powiedziałam mu cicho na uszko a ten pobiegł
grzecznie – Louis to biologiczny ojciec Thomasa – wydusiłam w końcu z siebie.
Wcześniej nie mówiłam nic na temat tego kto począł Toma. Rodzice oczywiście
drążyli cały czas, ale ja byłam nie ugięta.
-
To on ci to zrobił? – zapytał napiętym głosem tata.
-
Co zrobił? – zapytałam nie wiedząc do czego zmierza.
-
No zrzucił cię z tych schodów – wyjaśnił
-
Nie, tato proszę cię – zaprzeczyłam od razu – Mówiłam ci wczoraj, że to był
wypadek.
-
No to zadzwoń do niego i zapytaj się o te leki – wiedziałam, że w tej chwili
mnie podpuszcza, był policjantem z zawodu, chociaż na emeryturze to ciągle coś
z pracy mu zostało.
-
Nie mogę do niego zadzwonić – warknęłam zła o to przesłuchanie.
-
Czyli jednak bił cię tak, dlatego uciekłaś? A może znowu jesteś w ciąży?
-
Tato! – jęknęłam – Louis mnie nie bił i nie zepchnął mnie ze schodów i nie
jestem w ciąży!– podniosłam głos zdenerwowana.
-
Ewelina spokojnie, my chcemy się tylko dowiedzieć, co się dzieje – wyjaśniła
mama głaszcząc mnie po plecach.
-
Wiem – westchnęłam próbując zebrać w sobie – Ale zrozumcie i mnie…
-
Dobrze nie drążmy już tematu, pojedziemy popołudniu z Tomem do lekarza i
dowiemy się co powinien przyjmować – na jej słowa odetchnęłam z ulgą, lecz tata
wstał od stołu mrucząc pod nosem niezadowolony, że nic się nie dowiedział.
-
Thomas nie wierć się tak – upomniałam synka próbując ubrać mu buty.
-
Ale ja nie chce iść – mruknął smutny, a ja westchnęłam głośno.
-
Tom musimy iść do lekarza, żeby powiedział jakie leki masz brać – wytłumaczyłam
mu spokojnie starając się go przekonać.
-
To ja zjem wszystkie – odpowiedział a ja się zaśmiałam.
-
Nie możesz zjeść wszystkich – odpowiedziałam kończąc zawiązywać mu buciki.
-
Czemu? – zapytał, a w odpowiedzi przeszkodził mi dzwonek do drzwi.
-
Tato otwórz! – zawołałam głośno – Bo to mogłoby ci zaszkodzić – zwróciłam się
do synka.
-
Pić – odezwał się Tom, więc podeszłam po szklankę i jakiś sok, który stał na
wierzchu. Na początku trudno mi było opanować takie proste czynności, ale
wszystko jest to wyćwiczenia. Włożyłam palec do wewnątrz szklanki opierając go
o ściankę i gdy poczułam, że ciecz dotyka
jego czubka wyjęłam go i podałam, chłopcowi napój.
-
Ewelina, ktoś przyszedł – odezwał się lekko zdenerwowany ojciec wchodząc do
kuchni.
-
No tyle słyszałam, kto to? – zapytałam opierając się o blat.
-
Nie wiem, jakiś dresiarz z podbitym okiem i pozdzieranymi kostkami –
odpowiedział opisując naszego gościa.
-
Ale mówił coś? – zapytałam uśmiechając się z powodu zachowania taty.
-
No tak, ale nie po naszemu – wyjaśnił, a mi zszedł uśmiech z twarzy.
-
Co on chciał? – mówiłam starając ukryć swoją reakcję.
-
No mówię ci, że nie wiem, idź tam albo nie zadzwonię po policję – rzucił
kierując się do telefonu.
-
Nie czekaj! – zawołałam zdenerwowana – Pójdę tam – mruknęłam kierując się
powoli do drzwi.
-
To ja idę z tobą, ja tam nie ufam takim ludziom – mówił depcząc mi po piętach –
Matka stój przy telefonie i jak co dzwoń po policję – zawołał gdy zobaczył ją
schodzącą po schodach.
-
Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona ale je nie miałam czasu na wyjaśnienia
po prostu pociągnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi.
-
Ewelina… - usłyszałam cichy szept chłopaka i jego ciepłe ramiona, które
zamknęły mnie w niedźwiedzim uścisku. Moje serce zabiło szybciej gdy jego
zapach otulił mnie, miałam wielką ochotę nie opuszczać tych ramion do końca
życia.
-
To ty go znasz? – zdziwiony zapytał tata, niszcząc chwilę w której trwaliśmy.
Zmieszana nieco odepchnęłam od siebie bruneta.
-
Co tu robisz? Jak mnie znalazłeś? – zapytałam puszczając mimo uszu pytanie
ojca.
-
Zdjęcie ze szpitala gdzie jesteś z Tomem z tyłu był adres – wytłumaczył, a ja
miałam ochotę walnąć się w głowę, że o tym nie pomyślałam. W szpitalu po
narodzinach jedna z pielęgniarek zrobiła mi zdjęcie, które później mi wysłała
zapisując adres na odwrocie.
-
O czym oni mówią? – zapytał konspiracyjnym szeptem mojej mamy tata gdzieś za
nami.
-
Możecie nas zostawić? – zapytałam lekko zirytowana przechodząc na polski.
-
My tutaj jesteśmy tylko i wyłącznie dla ciebie- zapewnił mnie ojciec, a ja
przewróciłam oczami.
-
Po co przyjechałeś? – zwróciłam się oschle do Louisa. Chłopak niepewnie
spojrzał za mnie na moich rodziców.
-
Uciekłaś.. – zaczął łamiącym się głosem – Zabrałaś Toma i moje serce… zrozum ja
nie umiem żyć bez ciebie, potrzebuję cię… A po za tym znalazłem rozwiązanie,
wiem że wcześniej znikałem i nic nie mówiłem, ale szukałem jakiegoś sposobu,
jakiegoś lekarza czy czegokolwiek, abyś mogła odzyskać wzrok… - mówił próbując
jakoś złożyć poprawnie zdanie.
-
Czemu mi nie powiedziałeś? – zapytałam mając łzy w oczach.
-
Nie chciałem, ci robić fałszywej nadziei. Teraz jednak jestem pewien, że taka
operacja jest i może się udać, że znowu możesz być szczęśliwa – mówił z taki
przejęciem, że z każdym jego słowem serce rosło mi w piersi. On się tak dla
mnie poświęcał, a ja myślałam że znikał wtedy, bo miał mnie dość…
-
Louis ja… - zaczęłam przełykając gulę w gardle która mi się pojawiła, ale
przerwał mi ojciec, wkraczając między nas.
-
Czyli to ten co cię pobił tak?! – podniósł głos.
-
Mówiłam ci, że nikt mnie nie pobił! – zirytowałam się
-
O co chodzi? – tym razem zapytał Lou, nie rozumiejąc nic z zachowania
ojca.
-
Twierdzi, że mnie pobiłeś – mruknęłam załamana już.
-
Proszę pana, ja w życiu bym nie podniósł ręki na pańską córę, ja ją kocham –
zwrócił się po angielsku do mojego taty.
-
On cię nie rozumie… czekaj co ty powiedziałeś? – zapytałam zdziwiona słysząc
końcówkę zdania.
-
Ja wiem, że to nie jest najlepszy moment, ale tak kocham cię – mówił i klęknął
przede mną chwytając moją dłoń – Ewelino Evans, wiem że nie jestem idealny i
życie ze mną to nie zawsze będzie bajka, bo sam jestem jak dziecko, ale kocham
naszego syna i kocham ciebie z całego serca. Chciałbym przy twoim boku się
zestarzeć i czynić cię codziennie najszczęśliwszą kobietą na świecie, patrzeć z
tobą jak nasze dzieci dorastają, być z tobą w tych radosnych chwilach ale i
tych pełnych bólu już na zawsze. – mówił z trudem dobierając słowa przez
zdenerwowanie, wyciągnął z kieszeni małe pudełko i włożył mi je w dłoń aby
mogłam „zobaczyć” co to- Uczynisz mnie więc tym szczęśliwcem i wyjdziesz za
mnie? – moje ciało po jego słowach odmówiło mi posłuszeństwa, zrobiło mi się
gorąco, zbyt gorąco, serce biło mi jak młot. Po policzku spłynęła mi jedna łza,
widziałam, że brunet wpatruje się we mnie wyczekująco, ale ja nie potrafiłam
wdusić z siebie nawet jednego słowa. Moje uczucia do niego zawsze były takie
same kochałam go i nic nie mogło tego zmienić, nawet to jak kiedyś cierpiałam
po naszym rozstaniu, jak założył się o mnie z Harrym, mimo że był z Eleanor, te
uczucie nadal we mnie trwało i było nie rozerwalne…
-
Tak – wyjąkałam w końcu całkowicie się rozklejając gdy poczułam jak zimny
pierścionek ląduje na moim palcu idealnie pasując.
-
Kocham cię – wyszeptał chłopak i złączył moje wargi ze swoimi, a w moim brzuchu
pojawiło się znikąd stado motyli, które łaskotały mnie przenosząc przyjemne
dreszcze po całym moim ciele. Jego cudowne wargi napary na moje, otwierając je
wpuściłam jego język do środka, który delikatnie zaczął łaskotać mój.
-
Rozumiesz coś z tego? – odezwał się gdzieś za nami mój ojciec do mamy.
-
Tylko tyle, że masz zięcia – odpowiedziała, a ja odsunęłam się od chłopaka
uśmiechając się szeroko.
-
Louis – pisnął Tom wychodząc z kuchni biegnąc do nas z otwartymi ramionami.
-
Hej mały – przywitał się brunet biorąc go na ręce.
-
Zostaniesz z nami? – zapytał chłopczyk.
-
Tak, już na zawsze – odpowiedział całując mnie czule w usta. W końcu poczułam
się na miejscu z nadzieją na lepsze jutro i całe życie...
Dwa tygodnie później
Dziś
dzień długo oczekiwany, niestety nie tak różowy jakbym chciała. Zawiązałam moją
szpitalną koszulę i weszłam z powrotem do sali, gdzie czekała na mnie pielęgniarka.
-
Możemy już iść? – zapytała, a ja przygryzłam dolną wargę.
-
Zaczekajmy jeszcze chwilkę na mojego narzeczonego zaraz powinien być… -
poprosiłam wsłuchując się w burzą szalejącą za oknem.
-
Dobrze, ale jeśli nie pojawi się za 15 minut, będziemy musieli zacząć operację
bez niego – oznajmiła i wyszła.
Może coś mu się stało? Natrętne
pytanie chodziło mi po głowie. Warunki na podróż nie były najlepsze, ale ten
tam na górze nie mógł być, aż tak wredny. A
co jeśli tak?
-
Myśl pozytywnie – odetchnęłam głęboko starając się uspokoić, przede mną
operacja w dodatku trudna z zagrożeniem życia, a ja nie mogę nawet porozmawiać
z Louisem. Całe szczęście Tom został u moich rodziców, nie chciałam aby widział
mnie w takim stanie…
Gdzie on jest? Zapytałam
sama siebie obejmując ramionami nogi. I po co mi ten cały stres? Mogłam teraz
spokojnie siedzieć w fotelu i planować ślub, ale prawda była taka, że pragnęłam
zobaczyć to jak idę w białej sukni do ołtarza, a tam stoi Louis w pięknym
garniturze z swoim zjawiskowym uśmiechem… Czemu zawsze pragniemy to co jest dla
nas najtrudniej osiągalne?
Drzwi
nagle otworzyły się z hukiem.
-
Ewelina – wysapał mój narzeczony podchodząc do mojego łóżka i przytulając mnie,
a ja odetchnęłam z ulgą.
-
Jesteś mokry – stwierdziłam dotykając jego włosów.
-
Biegłem… - mówił ciężko nabierając oddech – Korek był, ale musiałem zdążyć więc
wyszedłem z auta i przybiegłem – wytłumaczył odsuwając się ode mnie, żeby mnie
nie zmoczyć.
-
Głuptasie, biegłeś w burzy… - zaśmiałam się, ale ciepło na sercu mi się
zrobiło, że tak bardzo mu zależało.
-
Ewelina przeze mnie tu jesteś i przeze mnie możesz umrzeć – mówił, ale załamał
mu się głos przez łzy.
-
Nie mów tak, jestem tu, bo chcę widzieć i jeśli coś mi się stanie nie masz się
pod żadnym pozorem za to obwiniać słyszysz? – zapytałam biorąc jego policzki w
dłonie, a on nakrył je swoimi.
-
Ja znalazłem tą chorą klinikę, gdyby wiedział wcześniej, jakie mogą być
konsekwencje tej operacji w życiu bym cię tu nie przywiózł. – po jego słowach
westchnęłam głęboko odsuwając się lekko od niego, bo zbyt ciężko było mi mówić
o tym przy nim.
-
Louis, jeśli mi się coś stanie… - zaczęłam, ale od razu mi przerwał.
-
Nic ci się nie stanie, słyszysz? – mówił płacząc przytulając się do mnie przez
co i po moich policzkach polały się łzy.
-
Ale jeśli… - pociągnęłam głośno nosem – Chcę, abyś ułożył sobie życie z kimś
innym…
-
Ja nie chcę kogoś innego – jęknął całując moje usta – Dla mnie zawsze będziesz
tylko ty i nikt inny – mówił wycierając moje słone łzy, które teraz tworzyły już
niemal potok.
-
Nie masz patrzeć wstecz, ale zajmij się Tomem i powiedz mu, że go kocham i…
-
Ewelina przestań! – zażądał podnosząc mój podbródek do góry – Nie żegnaj się ze
mną – poprosił szeptem – Wrócisz tu i wszystko mi powiesz po operacji, więc
proszę cię nie rób tego…
-
Dobrze – zgodziłam się przytulając się do płaczącego chłopaka, ignorując to że
jest mokry i to że może ostatni raz go dotykam chciałam się po prostu nim
nacieszyć, nim przyjdzie czas na nieuniknione…
-
Kocham cię – wyszeptałam mu do ucha
-
Ja ciebie też – mruknął przytulając mnie kurczowo do siebie.
-
Już czas – zjawiła się przed drzwiami pielęgniarka.
-
Obiecaj mi tylko coś – mruknął Louis odsuwając się lekko ode mnie – Obiecaj mi,
że się nie poddasz, że będziesz walczyć mimo wszystko i wrócisz do mnie cała.
-
Obiecuję – powiedziałam pewna swoich słów, a Louis złączył swoje wargi z moimi.
Te pocałunek był inny, przekazywał całe uczucia jakie do siebie darzyliśmy się.
Gorąco przeszło po całym moim ciele rozkoszując się jego ustami. Czułam się jakby
jego wargi były jedynym moim ratunkiem, moim tlenem, bez których nie mogę żyć.
On był moją jedyną deską ratunku, która ciągle trzymała mnie na powierzchni,
zmuszając do walki o to by żyć, a nie tylko istnieć, o to aby być szczęśliwym już
zawsze.
Oderwałam
się od jego ust muszą nabrać powietrza, z trudem odeszłam od jego ciepłych
ramion i usiadłam na wózku, który miał mnie zawieść na salę operacyjną. Louis towarzyszył
mnie trzymając za rękę aż pod same drzwi.
-
Wróć, tylko o to proszę – mruknął zapłakany puszczając moją dłoń.
Pielęgniarka,
kazała mi położyć się na stole, gdzie czekał już przygotowany zespół do
rozpoczęcia operacji. Anestezjolog nałożył mi maseczkę na twarz przez którą
moje oczy zaczęły się robić coraz cięższe, aby w końcu mogła ogarnąć mnie tylko
czarna nicość.
_______________________________________
Tak więc ostatni rozdział. Wiem, że pewnie się zdenerwujecie lekko, bo pozostawiłam was w małej niewiadomej, ale mam i dobre wieści, epilog pojawi się już 6 KWIETNIA w dokładną rocznicę bloga więc to chyba dobry moment. Mam nadzieję, że ostatni rozdział wam się spodobał i nie zawiedliście się ;DD
Katy227